czwartek, 29 września 2016

Lady Gaga - "Perfect Illusion"

Z niecierpliwością czekałem na nowe piosenki Gagi. Nie ukrywam, że jej jazzowe wykonania pominąłem. Nie chodzi o to, że nie lubię tego gatunku. Niektóre piosenki, aż porywają do tańca. Po prostu lubiłem zwariowaną, pełną energii, często dziwaczną kobietę, z głową pełnych pomysłów.
Nie oznacza to, iż zdzierżyłbym stroje z poprzedniej trasy. Były po prostu okropnie kiczowate.
Kiedy usłyszałem o tym, że Gaga w końcu coś wypuszcza to moja radość była jak stąd (z Gdańska) do Warszawy. Czekałem z zapartym tchem, jak usłyszałem o producentach odpowiedzialnych za nowy singiel, byłem ciekawy brzmienia utworu, zarówno Tame Impala ("Same ol' mistakes") czy Mark Ronson  ("Uptown Funk") to już jest gwarancja czegoś nietypowego. O Bloodpopie wcześniej nic nie słyszałem.


Wydaje mi się, że to połączenie przyczyniło się do tego, iż nowa piosenka Gagi jest idealna na pierwszego singla. Każdy z pierwszych singli miał jakiś przekaz, odnosił się w mniejszym lub większym stopniu do poglądów artystki, bądź też jej samej. Tutaj kontekst może być szerszy.


Perfekcyjna iluzja jest nie tylko piosenką o miłości, ale o życiu samym w sobie. Często zaczynamy w coś wierzyć, a to okazuje się złudzeniem, które wydawało się czymś czym nie jest, nie powinno być.
Gaga w rockowej stylizacji miota się za dnia na pustyni, a w nocy bawi się na imprezie, to wszystko okazuje się jednak iluzją. Miłość też w chwilach uniesień jest jak dobry koncert. Potrafi zabawić, poprawić humor, podnieść na duchu. Po zakończeniu imprezy często pozostaje niedosyt. Szybko przechodzi się do porządku dziennego. Tak jakby nigdy się nie odbyła.


Jak na Gagę nie ma tu górnolotnej symboliki, dziwnych strojów. Jest ona, głównie ona, imprezowicze, w tym producenci, jej mimika. Mimika odgrywa tu olbrzymią rolę.Z taką złością, namiętną irytacją wypowiada słowa piosenki, że niejednokrotnie wygląda, jakby chciała kogoś zabić. Biorąc pod uwagę jej występ na żywo w "Ćmie" boję się, że na trasie też będzie tak wyglądała

.
No ale cóż, Gaga stała się rockmanką, więc może się wykrzywiać ile wlezie. Mi to osobiście wcale nie przeszkadza. O ile jazz to szyk, elegancja i głos, którego jej nie można odmówić. To tu może sobie pozwolić na większy luz.


Jedyne do czego można się doczepić to tekst, który ciągle się powtarza. Nie psuje to jednak ogólnego wrażenia, wpada w ucho. Na pewno zachęca do zapoznania się  z albumem. Świetnie, by było jakby został utrzymany w tym klimacie, albo zbliżonym do "Born this way".
Pozostaje jedna kwestia, która męczy fanów: Czemu ta piosenka nie jest/nie będzie takim hitem jak wcześniejsze? Odpowiedź na to pytanie zawiera się w koncepcji płyty, która nie będzie już raczej zmieniona (tak jak przy Artpopie: "miliony twarzy, setki miraży"). Album miał pokazać nową Gagę, nie tą komercyjną. Dla fanów jak i samej artystki to eksperyment, który nawet jeśli zniechęci niektórych fanów, to przyciągnie tych, co bliżej im do rocka.

Rihanna poeksperymentowała przy nowym albumie i sprawiła, że "Anti" w mojej opinii to najlepszy album roku. Jeśli wszystkie piosenki mają taką energię to album ma szansę być w okolicach podium, a nawet zdeklasować barbadoskę. Cóż dziwactwa Gagi przynoszą różne skutki miejmy nadzieję, że te będą pozytywne.

Ocena: 10/10 (Genialna zmiana, której jestem zwolennikiem. Może będą nowe aranżacje piosenek na koncertach. Uwielbiam jej pazura.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz