czwartek, 29 września 2016

Lady Gaga - "Perfect Illusion"

Z niecierpliwością czekałem na nowe piosenki Gagi. Nie ukrywam, że jej jazzowe wykonania pominąłem. Nie chodzi o to, że nie lubię tego gatunku. Niektóre piosenki, aż porywają do tańca. Po prostu lubiłem zwariowaną, pełną energii, często dziwaczną kobietę, z głową pełnych pomysłów.
Nie oznacza to, iż zdzierżyłbym stroje z poprzedniej trasy. Były po prostu okropnie kiczowate.
Kiedy usłyszałem o tym, że Gaga w końcu coś wypuszcza to moja radość była jak stąd (z Gdańska) do Warszawy. Czekałem z zapartym tchem, jak usłyszałem o producentach odpowiedzialnych za nowy singiel, byłem ciekawy brzmienia utworu, zarówno Tame Impala ("Same ol' mistakes") czy Mark Ronson  ("Uptown Funk") to już jest gwarancja czegoś nietypowego. O Bloodpopie wcześniej nic nie słyszałem.


Wydaje mi się, że to połączenie przyczyniło się do tego, iż nowa piosenka Gagi jest idealna na pierwszego singla. Każdy z pierwszych singli miał jakiś przekaz, odnosił się w mniejszym lub większym stopniu do poglądów artystki, bądź też jej samej. Tutaj kontekst może być szerszy.


Perfekcyjna iluzja jest nie tylko piosenką o miłości, ale o życiu samym w sobie. Często zaczynamy w coś wierzyć, a to okazuje się złudzeniem, które wydawało się czymś czym nie jest, nie powinno być.
Gaga w rockowej stylizacji miota się za dnia na pustyni, a w nocy bawi się na imprezie, to wszystko okazuje się jednak iluzją. Miłość też w chwilach uniesień jest jak dobry koncert. Potrafi zabawić, poprawić humor, podnieść na duchu. Po zakończeniu imprezy często pozostaje niedosyt. Szybko przechodzi się do porządku dziennego. Tak jakby nigdy się nie odbyła.


Jak na Gagę nie ma tu górnolotnej symboliki, dziwnych strojów. Jest ona, głównie ona, imprezowicze, w tym producenci, jej mimika. Mimika odgrywa tu olbrzymią rolę.Z taką złością, namiętną irytacją wypowiada słowa piosenki, że niejednokrotnie wygląda, jakby chciała kogoś zabić. Biorąc pod uwagę jej występ na żywo w "Ćmie" boję się, że na trasie też będzie tak wyglądała

.
No ale cóż, Gaga stała się rockmanką, więc może się wykrzywiać ile wlezie. Mi to osobiście wcale nie przeszkadza. O ile jazz to szyk, elegancja i głos, którego jej nie można odmówić. To tu może sobie pozwolić na większy luz.


Jedyne do czego można się doczepić to tekst, który ciągle się powtarza. Nie psuje to jednak ogólnego wrażenia, wpada w ucho. Na pewno zachęca do zapoznania się  z albumem. Świetnie, by było jakby został utrzymany w tym klimacie, albo zbliżonym do "Born this way".
Pozostaje jedna kwestia, która męczy fanów: Czemu ta piosenka nie jest/nie będzie takim hitem jak wcześniejsze? Odpowiedź na to pytanie zawiera się w koncepcji płyty, która nie będzie już raczej zmieniona (tak jak przy Artpopie: "miliony twarzy, setki miraży"). Album miał pokazać nową Gagę, nie tą komercyjną. Dla fanów jak i samej artystki to eksperyment, który nawet jeśli zniechęci niektórych fanów, to przyciągnie tych, co bliżej im do rocka.

Rihanna poeksperymentowała przy nowym albumie i sprawiła, że "Anti" w mojej opinii to najlepszy album roku. Jeśli wszystkie piosenki mają taką energię to album ma szansę być w okolicach podium, a nawet zdeklasować barbadoskę. Cóż dziwactwa Gagi przynoszą różne skutki miejmy nadzieję, że te będą pozytywne.

Ocena: 10/10 (Genialna zmiana, której jestem zwolennikiem. Może będą nowe aranżacje piosenek na koncertach. Uwielbiam jej pazura.)

Ga Rei: Zero

Czy jesteś w stanie zabić osobę, którą kochasz? - Z tym problemem przyszło się zmierzyć głównej bohaterce. Sytuacja o tyle się zaogniła, że została postawiona pod ścianą, a jedynym rozwiązaniem w jej przypadku był atak albo kapitulacja. Brzmi to dosyć typowo jak na anime. Sposób, w który została poprowadzona akcja na tyle mnie urzekł, że warto się nad nim trochę skupić.
Twórcy postawili na coś a'la kompozycję szkatułkową. Mamy końcówkę wydarzeń, potem jest masakryczny flashback i pokazana akcja od początku. 


Tutaj pokazana jest "Agencja obrony przed katastrofami paranormalnymi", która oczyszcza złą aurę, zabija złośliwe, mroczne stwory atakujące ludzi, siejące zamęt w Tokio. Są to zapewne demony, gdyż są przywoływane przez chłopca z przerośniętym ego (Kazuhiro). Ukręcił sobie cały scenariusz wokół rodziny przyjaciółek. 
Wykorzystał dorastanie Kagury, by skłócić ją z Yomi. W cieniu swojej niemalże siostry jej zdolności nabierały rozpędu. Nie była jednak tak doskonała jak Yomi. Ciągle jej czegoś brakowało, mimo to była lepiej traktowana. Miała zostać powiernikiem rodzinnego stwora, ochraniającego rodzinę i nie tylko. Łasił się na niego zły charakter. Przy pomocy sfrustrowanej, odmienionej czarnowłosej damulki udało mu się osiągnąć to, że przejął innego strażnika, który był równie potężny.
Pomijam już wątek zabijania, który w tym anime nie jest czymś dziwnym. Przez manipulacje arcywroga i jego działanie na najniższe instynkty młodych dziewczyn udało mu się zaprowadzić chaos w rodzinie. Poza tym jest sadystą. Robił wszystko, aby zasiać w dobrej dziewczynie nienawiść do ludzi, świata. Okaleczył ją w taki sposób, żeby nie mogła mówić, ani się poruszać. Zrobił z niej roślinkę. Jedynym wyjściem z sytuacji była kolaboracja. Wtedy mógł ją uzdrowić, dać jej siłę. 


Dziewczyna odurzona słabością zgodziła się i dołączyła do jego chorego planu zniszczenia rodziny Kagury. Następuje seria morderstw, totalnego chaosu. Anime jest dosyć drastyczne, nie przeszkadza to jednak w oglądaniu, gdyż czeka się na jakiś przełom.
Cóż, czy on następuje? Główna bohaterka, kreowana na tą dobrą jest kosmicznie irytującą osobą. Jej naiwność i nieumiejętność dostosowywania się do sytuacji naraziły bohaterów na masę nieprzyjemności, ale suma sumarum nie była taka znowu najgorsza. Uczyła się dopiero walki z siłami ciemności, a potem w wyniku nieprzyjemnych okoliczności panowania nad duchową bestią. Oczywiście nie była w tym mistrzynią, ale dostała przebłysku, że wypadałoby się wziąć w garść i pokonała swoją "siostrę".
Nie jest to jak dla mnie happy end, gdyż tamta dziewczyna sobie na to nie zasłużyła. Była tu ofiarą, a reżyser przedstawienia pozostał całkowicie bezkarny (chłopak z białymi włosami na dole). Pląsając sobie tu i ówdzie, przyglądając się jatce, która wywołał.
Ciekawa w anime jest symbolika motyli, które nie mają tu pozytywnego wydźwięku, są wręcz zapowiedzią niebezpieczeństwa. Poza tym są na granicy świata żywych i umarłych, tak jak antagonista, który kpi sobie ze wszystkiego i wszystkich. Chce zasiać w ludziach strach. Anime pokazuje, że miłość i wiara w przyjaźń mają jednak silniejszą moc.

Na uwagę zasługuje też wpadający w ucho opening, pt. "Paradise Lost", który idealnie komponuje się z klimatem anime. Sielska atmosfera się zakończyła pozostała walka o lepsze jutro.


Ocena: 10/10 (Biedna Yomi :( Świetne portrety psychologiczne postaci, podejście do rodziny, kwestii dziedziczenia, często niesprawiedliwego sprawiają, iż ogląda się to na paru płaszczyznach. Jeśli ktoś lubi szybką akcję i ciekawe zwroty akcji szczerze polecam)

P.S. Zrecenzuję też mangę. Przeczytałem parę rozdziałów i Kagura tam tak nie irytuje, na szczęście.

środa, 31 sierpnia 2016

Velociraptor - Apokalipsa i spadające maski

Co zrobisz w momencie kiedy świat się skończy? Jak spędzisz ostatni w życiu dzień? Przed tym problemem stanęli młodzi bohaterowie filmu. Cóż, były fajerwerki, zaskoczenie, pewna doza rozczarowania, ale o tym zaraz.
Poznajemy losy młodego chłopaka, który opowiada swojemu przyjacielowi o podbojach miłosnopodobnych. Po kolei relacjonuje swoje przygody. Wielkie zauroczenie, które ciągle na nim ciąży, ale wie, że to koniec i nie będzie odzewu ze strony kochanka.
Na domiar złego ma blokadę na seks analny, o której też w przypływie szczerości opowiada. Można powiedzieć, że swoją bezpośredniością uwodzi heteryka. Otwiera się, licząc na to, iż przyjaciel mu doradzi, jakoś rozwiąże jego problem.


Nie jest to jednak takie łatwe do wykonania, gdyż chłopak miota się między przyjacielem, w którym się podkochuje a swoją dziewczyną, działającą na niego (powierzchownie) podniecająco. To wszystko złudzenia i dystans, rosnący między bohaterami mimo bliskości. Wynika to z licznych niedomówień. Żaden nie potrafi w pełni wykrzesać z siebie emocji. Wszystkie ich działania są jedynie próbą przypieczętowania przyjaźni. Z jednej strony chłopcy chcą się do siebie zbliżyć, ale z drugiej ciąży na nich świadomość, że to eksperyment, gdyż ich relacja nie jest czysta. Żaden nie przedstawił swoich uczuć. Rozmawiali jedynie o własnych potrzebach, zamiast skupić się na jakimś głębszym sensie. Podświadomie chcieli uciec przed katastrofą. Dlatego starali się żyć codziennością. Jakby definitywnie zaakceptowali zbliżający się koniec, to zapomnieliby o reszcie świata i skupili na co dzień, a tak potraktowali to spotkanie jako możliwość większego zbliżenia się.
Wydaje mi się, że uczucia żadnego z nich nie były właściwie ukształtowane, gdyż balansowały na granicy przyjaźni i zakochania.  Diego pragnął mieć pamiątkę po swoim przyjacielu, jeśli nie miałby już nigdy go zobaczyć i zajumał zdjęcie z kuchni, na którym był on dzieckiem. Hmm, najbardziej drażniącym momentem w filmie był ten, gdy już po alkoholu i jawnemu rozpaleniu się heteryka ten dzwonił do swojej dziewczyny. Znaczyło to dla Alexa podświadomie, że to nie on jest obiektem erotycznym. W takich chwilach nie powinien uciekać do tego, co zna, skoro chciał spróbować czegoś nowego. To zachowanie pokazuje, że chciał i nie chciał jednocześnie tego stosunku, ponieważ był silnie związany ze swoją dziewczyną i wizja nadchodzącej apokalipsy go natchnęła.
Alex przyzwyczaił się do porażek łóżkowych, więc zachowanie przyjaciela go nie zgorszyła, chciał jego bliskości przed całkowitym zatrzymaniem Ziemi(--> spowalnianie Ziemi występuje też w Sonic X, w 3 sezonie xd). To ciekawe i dosyć łatwe zakończenie żywota (poprzez wydłużenie dni i na pewno zmiany klimatyczno-meteorologiczne). Nikt by się nie spodziewał czegoś takiego, a tu dosyć nieprzyjemna niespodzianka.


Kolejnym zaskoczeniem jest tytuł, który nawiązuje do dinozaurów. Po głębszym zastanowieniu ma to sens. Cywilizacja dinozaurów skończyła się nagle, tak samo i nasza w tym filmie. Tak więc nawiązanie tytułu do komiksu nie jest przypadkowe. Coś nierealnego pokazuje wymarłą cywilizację. To nasza interpretacja ich dziejów. Podobny osąd można odnieść i do tego filmu. Stanowi zapis pewnych zachowań, jest zlepkiem różnych wizji reżysera odnośnie codzienności gejowskiej, która stanowi tło dla nieubłaganego końca. Nawet ucieczka w fikcję, nic tu nie da, koniec i tak nastąpi. Można go sobie jednak odrobinę uprzyjemnić, znormalizować.
Film pokazuje, że nie można zmienić życia w jeden dzień, ale warto wyznaczać nowe cele, przekraczać granice i pokazywać uczucia, nawet jeśli są ułomne i nie mają racji bytu.


Najpiękniejszy moment w tym filmie to, gdy Diego daje wymarzony komiks przyjacielowi. Świadczy to szacunku i oddaniu. W tle przewija się jego pociąg do mężczyzn, gdyż uczył się języka migowego, by rozmawiać ze sprzedawcą w sklepie z komiksami, jak i zaimponować Alexowi. Nie ma to jednak większego znaczenia w ostatecznym rozrachunku. Świat się skończył w momencie, gdy Diego wyszedł z domu Alexa. Nie zdążył dojść do czekającej na niego dziewczyny, ale czy szczerze tego chciał? Wiedział, że są to jego ostatnie chwile, ale wybrał przyjaciela, jedyną osobę, która w pełni go zrozumie i pozwoli zaspokoić ciekawość, co do własnej orientacji seksualnej.
Oni byli dla siebie kompatybilni, ale musieli się rozstać, gdyż ich wcześniejsze decyzje przeważyły o ich przyszłości. Musieliby dorosnąć do tego związku, czasu jednak zabrakło. Poza tym wydaje mi się, że przy absolutnym końcu nie żegnaliby świata z uśmiechem, a tak było im łatwiej, Dało się to zauważyć po ich spontanicznych decyzjach, które są typowe dla tego wieku.Pomimo zagrożenia pięknie i w zadumie przeżyli te traumatyczne chwile.

Ocena: 10/10 (piękny film, z nie tak oczywistym przesłaniem, pokazującym ulotność chwil i oporność ludzkich charakterów; koniec nie zawsze musi być gorzki)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Hilary Duff - Sparks (Enchanted music #1)

Ta piosenka od dawna jest w mojej głowie. Żałuję, że nie stała się hitem. Wynika to głównie z zaniedbania wytwórni, jak i specyficznej promocji (lyric video, official video, fan demanded video). Utwór ma wszystko, co powinno się składać na przebój, ale o tym za chwilę.


Hilary Duff może się kojarzyć głównie z rolą Lizzie Mcguire, bądź występami w filmach familijnych. Była też piosenkarką. Miała nawet parę hitów, jednak po ślubie skupiła się na rodzinie. Dopiero rozwód zmotywował ją do powrotu muzycznego i to dosyć dobrego.


Płyta jest naprawdę ciekawa. Artystka przedstawiła pop w naprawdę dobrej odsłonie. Piosenki są chwytliwe, teksty ciekawe, a pomysł na pokazanie dorosłej, świadomej odsłony czymś bardzo pozytywnym. Początek promocji jej nowej twórczości, jest tym bardziej ciekawy, że single, które wydała przed wypuszczeniem płyty nie weszły w finalną setlistę. Teledysk pojawił się nagle i tu było zaskoczenie, gdyż po świetnym lyric video pojawił się teledysk, który stał się hybrydą gatunkową. Pokazana w nim została Hilary, która założyła konto w aplikacji "Tinder", jej relaksowanie się i fragmenty z teledysku, który się pojawił w wersji "Fan Demanded Version".



Teledysk ogląda się sympatycznie. Świetny bit, który został doskonale przedstawiony. Ruchy, radość, piękno, naturalność, przekorność to rzeczy, wybijające się podczas oglądania. Jako jej fan poczułem radość, że zachowała w sobie tą skromną cząstkę i coś dziecięcego w swojej dorosłej aparycji.


Pokazuje, że potrafi się bawić, cieszyć życiem. Czeka na nieznane, nie boi się tego. Czuje się dobrze, gdy ma obok siebie bliską osobę.

Piosenka w kontekście jej życia jest dosyć niezwykłym świadectwem, że się nie poddała i będzie spełniać swe marzenia. A bolesne chwile są przejściowe, gdyż przy odpowiednim nastawieniu da się przez nie przejść.


Po roku ten teledysk dalej na mnie działa hipnotyzująco. Nie chodzi o te gwizdy, tylko o to jaką energię Hilary przekazuje fanom. Ja to w pełni kupuję i jestem za tym, by powstawało więcej takich teledysków.


Nie trzeba wielkich efektów, bajerów, gdy ma się pomysł na to, by zaakcentować radość i ulotność chwil.

To nie jest tylko dziewczyna z telewizora, a prawdziwa dziewczyna, która też miewa problemy, ale sobie z nimi radzi. W końcu nie da się od nich uciec, należy je pokonać.


Teledysk jest na tyle uniwersalny, że każdy powinien go obejrzeć, zwłaszcza, kiedy najdzie chwila zwątpienia, jakiś smutek. Trzeba iść przed siebie, Miłość uskrzydla. Sentymentalna podróż może mieć różne skutki, w przypadku Hilary jest to rodzaj pożegnania z ex-em. Uważam, że w piękny sposób to zrobiła. Wszystkich uczuć nie da się skreślić w jednej chwili. Prawdziwa miłość to szacunek nawet po rozstaniu.

Ocena: 10/10 (zdecydowanie mój szlagier, piosenka jak i album przetrwały próbę czasu i mi się nie znudziły)

sobota, 27 sierpnia 2016

Miazga POP #1 - Fergie wymiata :D

Cóż, wiele gwiazd próbuje wrócić i im się to nie udaje. Fergie jest przykładem, że dobry bit, ryjący mózg do granic możliwości pozwala to osiągnąć. Piosenka od początku wpadła mi w ucho i sądzę, że znalazła wielu fanatyków, jak i sceptyków.


Fergie postarała się, by fani mogli zobaczyć piękne, nawet młode (w moim odczuciu) dziewczyny, wijące się do piosenki o niezależnych, świadomych własnego ciała kobietach, które mogą zaoferować wiele młodym adeptom sztuki miłości.


Teledysk w zasadzie skupia się wyłącznie na seksapilu, podkreślaniu kobiecych kształtów i wzbudzeniu w mężczyznach poczucia satysfakcji. Cała akcja bazuje na tym, by przyciągnąć ich swą atrakcyjnością.




Kobiety nie są bierne. Mogą dać rozkosz, ale nie bez profitów, chcą być dostrzegane przez swoich adoratorów.



Moją ulubione sceny z teledysku to:
- Fergie jako nauczycielka, gdzie śpiewa jak Jessie J


- wanna skopiowana od Gagi ("Bad Romance")


Jakby się jeszcze doszukiwać niuansów, to należy do nich bar, w którym dziewczyny robią szejki. Przez scenerię przypomina cukierkową krainę Katy Perry (z "California Gurls").


Nie psuje to jednak ostatecznego odbioru, gdyż całość została tak skomponowana, że miło się ogląda kolejne kreacje Fergie i jej koleżanek. Widać, iż na planie dobrze się bawiły i miały okazję poszaleć. Teledysk zrobiony na luzie z dużą dozą humoru i podtekstów, to świetny pomysł. Pokazuje jak współcześnie podchodzi się do kobiet. Zapomina o tym, że w każdym wieku mogą być piękne i przyciągać spojrzenia.
Kobiety nie tylko są od prac domowych, ale mają też swoje potrzeby. Nie zawsze muszą postępować zgodnie z zasadami. To uniwersalne przesłanie pokazuje, że należy się wyzbyć stereotypów i spojrzeć na nie z większym szacunkiem. 
To samo można przypiąć do wielu kwestii, gdyż ludzie mają skłonności do upraszczania, a nie wszystko da się zamknąć w jednym schemacie. W teledysku nastąpiła jawna profanacja schematu kury domowej, który się powoli zaciera. Wciąż jednak dla wielu mężczyzn kobieta ma tylko parę funkcji, a nie tak powinno być. Oczekujemy wspaniałości,nie wiadomo jak niezwykłych doznań, podczas, gdy najlepsze mamy przy sobie. Wystarczy otworzyć oczy i docenić trochę, to co dla nas robią na co dzień (nawet nauczycielki!!!). Nie tylko wygląd wpływa na odbiór drugiej osoby, charakter często ma magnetyczne działanie, czyż nie?

Ocena: 10/10 (Bit chwytliwy i uzależniający. Teledysk należy do typowych ryjmózgów, Pokazuje jednak jak postrzegamy kobiety. Chcemy by były wiecznie młode, a przez to nie dostrzegamy ich piękna na co dzień. Szukają, więc aprobaty u młodszych, niedoświadczonych. Tworzy się błędne koło, które wynika w sporej części z męskiego ograniczenia i egoizmu. Przy odrobinie zrozumienia da się osiągnąć kompromis, do którego dążą kobiety z teledysku Fergie.)



środa, 23 grudnia 2015

Christmas Songs #Ultimate Ranking

Jak wiadomo wyjątkowy okres w roku wymaga niezwykłej oprawy,  o to ranking piosenek świątecznych, które z różnych względów kojarzą się z tym okresem. Innymi słowy radością, przesadną ekspresją, śniegiem, choinkami, uśmiechniętymi mordkami i tym podobnymi bzdetami. O to ranking uznawanych przeze mnie hitów świątecznych



Last Christmas

Nie trzeba nikomu przedstawiać tej piosenki. Centra handlowe, reklamy katują nas nią, przypominając, iż jest uroczą kompilacją, którą warto puszczać osobom niezdecydowanym na świętowanie, gdyż uzmysławia, jak fajnie spędzić czas z bliskimi osobami.


A tutaj wersja całkiem dobra (z lekkim zadziwieniem to stwierdzam):


Mieszana w metalowym sosie:


Let it snow

Kolejna piosenka znana z filmów, reklam i galerii. Opowiada o śniegu, którego w tym roku jak na złość nie ma. Na szczęście jest choinka, ozdoby, bombki, a więc chociaż tyle.

Franek raduje swym głosem:


Ella Fitzgerald we własnej osobie:


A tu mój ulubiony artysta w tej jakże pięknej piosence:


Baby it's cold outside

Piękna piosenka świąteczna, nie tak bardzo mainstreamowa. Kojarzy mi się z broadway'em. Wielu artystów pokusiło się o jej wykonanie.

Na początek oryginalne wykonanie:


Tutaj jest świetny cover Gagusi z Gordon - Lewittem


A na koniec uroczy i rozbrajający cover z dziećmi w tle:


Rudolph The Red - Nosed Reindeer

Wspaniała Ella Fitzgerald w mojej ulubionej piosence świątecznej:


Ray Charles w tejże:


I rockowe wybrzmienie:


Jingle Bells

Piosenka niby oklepana, jednak wywołuje uśmiech na twarzy, oto parę wykonań na których warto ucho zawiesić:

Mr BUble (dowiedziałem się jak poprawnie czytać nazwisko)


Chyba pokochałem Jazz dzięki Elce


No i występ świąteczny Gagi, którego motywem przewodnim, natchnieniem stała się ta piosenka:


Santa Claus is coming to town

Piosenka, która czasem występuje w filmach. Na pierwszy rzut wybrałem wspaniałego Franka Sinatrę


Zagościł pośmiertnie w wersji Kylie Minogue:


A teraz po raz kolejny:



I pan, który nie jest bublem:



Merry Christmas Everyone

Piosenka Shakin' Stevensa, o którą podejrzewałem Beatles'ów ;) Człowiek się uczy nawet w taki dzień


All I want for Christmas

Piosenka świąteczna, którą średnio trawię, trafiła do rankingu bo jest bardzo, bardzo znana


Mariah Carey powinna pozostać przy tej wersji. Pokusiła się jednak o duet z Bieberem


A tu jej holograficzny występ udowodniła nim, że może być w wielu miejscach naraz


Cover tegoż utworu


Tu jak widać też powstał duet :)


White Christmas

Jedna z wielu znanych pieśni świątecznych, nie jest w mojej topce, ale jak najbardziej przybliża świąteczny nastrój

Lady Gaga i jej wersja:


Michael Bubble:


Ella Fitzgerald:


Moje ukochane P!ATD:



Melanie Thornton - Wonderful dream (Holidays are coming)

I na koniec reklama Coca-Coli. Jest to piosenka każdemu znana, która sprawia, iż czuje się nastrój świąt i chce się tańczyć, no i skupiać na miłości do bliźnich :)


Uważam, iż jest to najlepsze zwieńczenie rankingu ;) Warto wspomnieć, że Coca Cola ma swój tour po Polsce, gdzie dzieli się radością. Brak śniegu jednak troszkę potrafił troszkę rozkojarzyć i nie pozwalał się wciągnąć przynajmniej w Gdańsku tak było. Miło i sympatycznie jednak nie do końca dobrze dobrany repertuar i kolejność wykonawców przez co koncert sporo stracił :)

Tym miłym akcentem pragnę zakończyć, życzę wszystkim wesołych świąt.

sobota, 20 czerwca 2015

Hore - W górę, w górę, w górę

Są różne kategorie teledysków. Jak już czytelnicy zdążyli się przekonać, oprócz przerw w pisaniu zdarza mi się wybierać skrajne pozycje o różnym charakterze. Dzisiaj pod lupę wezmę Dominikę Mirgovą z jej hitem "Hore".
Muzyka słowacka nie odbija się u nas szerokim echem, w ogóle utwory naszych sąsiadów, w których nie ma polskich akcentów są omijane, niepuszczane szerokiej rzeszy słuchaczy. Nic więc dziwnego, że potem muzyka danego kraju pozostaje tylko tam znana, albo właśnie krajom sąsiadującym, o ile istnieje między nimi pojęcie wspólnotowości.


Klip nie jest może specjalnie zaskakujący, jednakże chwytliwy bit, akcentowanie własnej urody, pewności siebie i ogólnie taneczna atmosfera potrafi chwycić za serce.
Najciekawszym elementem teledysku oprócz tancerzy i przechodzenia przez trudności na przekór otoczeniu są misterzy. Tak, tak panowie w teledysku to najprzystojniejsi Słowacy, z , którymi Dominika dobrze się bawi. Obejmuje, dotyka, przekracza granice, a oni ją wspierają głosem i wyglądem. Ich gestykulacja, mimika nakręca piosenkę, tworzy niepowtarzalny klimat.
Muzykalność jednostki, taneczność to sposoby, by się identyfikować w świecie. Piosenkarka stwarza przestrzeń, do której zaprasza fanów, nie zapominając o samozadowoleniu. Każda kobieta jest w końcu księżniczką, marzącym o księciu,a tu jest ich sporo.
Słowa zachęcające do zabawy, radości, wspinania na wyżyny własnych możliwości, nieważne czy w futrze czy bluzeczce można być sobą i dzielić się pozytywną energią.
Bardzo interesującym przejawem popularności teledysku jest fakt, że powstała zacna parodia o szpekach i wadze w górę, w towarzystwie średnio przystojnych facetów. Stanowi obśmianie seksapilu, którym tryskał pierwotny teledysk, warto się jednak zapoznać i z tym (uśmiech gwarantowany).
Seksapil
vs

Parodia

Ocena:10/10 (Teledysk ciekawy, zabawy, przekorny, intensywny, cieszy oko)