Jest wiele animców, po których się chce krzyczeć z radości,
smutku, rozwalić świat, posiąść super moce, czy móc przez chwilę wejść w skórę
bohaterów. Tego typu anime prowokują mnie, by sięgnąć po mangę. Gorzej, gdy
ciągle jest wydawana, a największa męczarnia dla czytelnika następuje wtedy, gdy nagle jest przerwa w
uploadzie. Dlatego mimo rosnącej irytacji w oczekiwaniu, chciałbym wam
przybliżyć Brynhildr In the Darkness (Gokukoku no Brynhildr).
Anime jest o czarownicach, kosmitach i supermocach, brzmi to
może niedorzecznie z punktu widzenia racjonalnie myślącego człowieka, jednak Lynn’owi
Okamoto udało się stworzyć coś zgrabnego w mandze, a w anime jest lekki
rozdźwięk. Początkowo wydarzenia się pokrywają, ale część rzeczy zostaje
spłaszczona, zmieniona i pojawia się masa niedomówień, dziwnych splotów akcji.
Nie da się ponad 90. rozdziałów zamknąć w 13. odcinkach. Mam nadzieję, że
październikowy odcinek specjalny wniesie coś nowego, uzupełni braki w historii,
dopowie pewne kwestie.
Przykro mi, że Kazumi została pokazana jako napalona
dziewica. Oglądając serię czułem, jednak do niej sympatię i żal, iż jest
ignorowana, biorąc jednak pod uwagę uczucie Ryouty do Kurohy nie mogło być
inaczej. W mandze jej wybuchowy temperament świetnie się uzupełniał z
dramatyzmem i rozpaczą.
Rozpacz (Despair) jest tu słowem kluczowym, by zrozumieć postawy bohaterów na obu nośnikach. Wszyscy chcą żyć, a czas czarownic jest dosyć ograniczony,
tylko przy pomocy tabletek są w stanie przeżyć, maksymalny czas przetrwania bez
medykamentów wynosi 48h, wtedy dziewczyna rozpuszcza się całkowicie i umiera. Ten
karygodny proceder zaistniał przez szalone idee naukowca, oraz organizację,
która chce stworzyć nowy ład na ziemi, rozbudzając Drasile, które znajdują się
w czarownicach.
Anime mimo 2. bardzo klimatycznych openingów, nie podejmuje
pewnych kwestii ze względu na wąski czas antenowy. Są ukazane momenty z mangi,
jak np. wielki ożywiony kosmita prezentowany nowej pracownicy departamentu, ale
też pewna mechanizacja życia i świata otaczającego. Zasługuje to na pochwałę, jak i dwoistość świata, na którą składa się to, co widzi każdy (kolorowy wycinek z życia), jak i zniszczone miejsca (monochromatyczne). Można to
zinterpretować, jako świadomość bohaterek, iż są zaczątkiem zagłady, ale nie
chcą ginąć, gdyż świadomie nie wybrały takiego losu. Drugi opening nie niesie,
aż tylu przemyśleń, ale znikająca Kuroha, desperacja w pełni, destrukcja, nikczemność, tajemniczy
Hexenjagd, zła siostra – Mako, Ichijitsu i mega post-hardcore’owa nuta pełna
zwrotów akcji idealnie oddaje zagmatwaną fabułę, która nawet mimo uproszczenia i paru przejść nadal jest w miarę spójna.
Czarownice zostały siłą wepchnięte w koncepcję zniszczenia
ludzkości. Osoby, które to zainicjowały, nie wahają się jednak niszczyć swoich narzędzi do osiągnięcia celu. Przydzielono im kategorie.
Przypomina mi to
podział ludzi w obozach koncentracyjnych, gdyż nieważne, jak czarownice będą
się starały i tak czeka je śmierć, w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób.
Najgorsze jest jednak to, że są gotowe układać z oprawcami, by nie zostały
odłączone. Każdy w momencie ostatecznego końca woli go uniknąć, wyjątek
stanowią osoby, które gotowe są umrzeć w imię wyznawanych wartości. W wypadku
tych dziewczyn nie można o czymś takim mówić, gdyż większość życia spędziły w
laboratorium. Wszelkie wyjście poza jego teren jest odstępstwem od szarej
codzienności, w której muszą się nawzajem wyniszczać, bądź godzić się na
okrutne eksperymenty, by móc dalej żyć. Nanami vel manipulator świadomości nie
była zła, wykonywała polecenia, a przy tym chciała się nacieszyć wolnością.
Każda czarownica, opuszczająca laboratorium na swój sposób wykorzystywała ten
czas, chyba, że była maszynką do zabijania. Mimo wszystko skłaniałbym się ku
tezie, iż w większości przypadków próbowały się przystosować do społeczeństwa,
zaistnieć w nim,a nie być skazanym na potępienie wytworem.
W najlepszej sytuacji znalazły się czarownice uciekinierki,
gdyż nikt ich nie chciał ze względu na słabe moce. Zostały wyłączone z systemu,
dzięki czemu mogły wieść pozornie spokojne życie do czasu skończenia się
tabletek.
Dobrze przemyślanym chwytem dla mnie było też dążenie Ryoty do odkrycia,
czy Kuroha Neko, to Kuroneko, scena w anime nie oddaje klimatu z mangi, gdyż
pominięto Kazumi. Z całej serii została najbardziej poszkodowana, bo mimo
pozornie niskich pobudek – chęć seksu przecież taka trywialna, to jej życie
wisiało na włosku, nie chciała umrzeć, jako dziewica, chciała mieć chłopaka,
ale upatrzyła sobie niewłaściwą osobę. W mandze różne wątki były rozszerzone,
tak więc i jej zboczenie nie wydawało się przesadzone. Nie oszukujmy się, każdy
ma w sobie zboczeńca. Pod maską
wylewności kryła się delikatna istota, co wielokrotnie pokazała. Dla mnie
najciekawsza postać z serii, szkoda, że jest traktowana pół żartem, pół serio.
Na pewno postać profesora, przyjaciela i wuja Ryouty
zasługuje na parę linijek, o ile w anime to dobry, inteligentny człek, to w
mandze zdecydowanie się wyłamuje z tej konwencji. Długo nie dowierza w magię,
potrzebuje dowodów na to, iż to nie jest jakaś młodzieńcza fantazja z czarami. Poza tym spodobały mi się gagi z jego udziałem, odnośnie
tego, że ze względu na chorobę lokomocyjną wszędzie chodzi pieszo. To było
rozbrajające. W każdym razie był z niego niezły kombinator.
Scena z Ichijitstu i Kotori też jest inna, ale te nagromadzenie
zagadek i ujście zostało dobrze podane. Akcja trzymała w napięciu, ciągłe
unikanie śmierci, przepowiednie, walka o przetrwanie, oklepana przyjaźń ładnie
się komponowały, dając całkiem przyzwoitą całość, mimo pominięć wątków
pobocznych, które mogłyby zaciekawić widza. Wierzę, że zostaną te kwestie
rozwiązane.
Reasumując seans z tym anime jest zadowalający, ale jak miałem w przypadku filmu „Musimy porozmawiać o Kevinie”, warto przyjrzeć się
pierwowzorowi, gdyż pewne sceny mogą nabrać zupełnie innego znaczenia i całość
zyska przez to w naszych oczach nową, lepszą jakość. Pozostaje nadzieja na to, że powstanie drugi sezon, a jeśli
nie to pozostaje cieszyć się mangą, gdyż potrafi zaskoczyć.
W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że jest sporo nawiązań do kultury niemieckiej, w mandze są nawet sugestie, iż to Niemcy zainicjowały tę machinę destrukcji.
Ocena anime: 8,75 (wielkie zagmatwanie, świetne openingi,
Risa Taneda w ED, dobre zarysowanie postaci czarownic)
Ocena mangi: 10 (Kazumi taka biedna, Kana urocza, Neko
świetna po walce z Valkyrią, gagi świetnie się komponują z powagą, ukazują
różne aspekty codzienności)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz